Jakiś czas temu niemałe zamieszanie stało się udziałem popularnego serwisu udostępniającym materiały (delikatnie mówiąc) erotyczne. Otóż okazało się, że w Niemczech producenci filmów pornograficznych wysłały do klientów owego portalu zawiadomienia, że w związku z nielegalnym odbiorem treści chronionych prawem autorskim, są wezwani do zapłaty odszkodowania. Również w Polsce sprawa odbiła się echem i artykułami poświęconym obawom Polaków o podobną sytuację.
Wszyscy amatorzy tego wąskiego nurtu kinematografii zostali szybko uspokojeni – jako odbiorcy materiałów streamingowanych zgodnie z prawem autorskim nie muszą płacić odszkodowań. Szybko zresztą okazało się, że kancelaria w wątpliwy sposób pozyskała dane internautów („nosił wilk razy kilka…”). Zatem użytkownicy, również ci polscy, mogli spać spokojnie, jako że osobami, które dopuściły się czynu zabronionego są nie widzowie, a osoby zamieszczające (internauta) i publikujące (serwis) materiały łamiące prawo autorskie.
Tak łatwo nie będzie w sprawie polskiego filmu „Obława”, choć w oku cyklonu również są internauci, Niemcy i film. Producent – skądinąd bardzo dobrego – polskiego obrazu z ubiegłego roku najął bowiem niemiecką firmę, która namierzyła o dotarła do osób, które pobrały film z internetu. O ile jednak pobranie samo w sobie mogłoby zostać wybronione w sądzie dzięki – niejasnej w polskim prawodawstwie – definicji dozwolonego użytku prywatnego, to już pobieranie „Obławy” posługując się siecią P2P (ang. peer to peer, zatem z definicji w grę wchodzi udostępnianie), jest istotnie czynem zabronionym. A pisma wysłane do osób, które pobrały „Obławę” z internetu – w przeciwieństwie do tych, które otrzymali użytkownicy serwisu ze wstępu – mają moc prawną.
Intencją producenta filmu jest nie tyle zysk, ile ukrócenie piractwa. Cała polska gospodarka traci przez piractwo internetowe 700 milionów złotych. W czasach, kiedy boom na płyty DVD powoli przemija, a rekordy popularności biją serwisy VOD, przychody twórców filmów znacznie maleją i bez sieciowej wymiany plików. Trudno powiedzieć, czy ruch producentów „Obławy” istotnie coś rozpocznie lub zakończy. By dać kres piractwu internetowemu, każdy z dystrybutorów na starcie już musiałby angażować firmy badające wędrówkę plików po sieci.
Osoby, które otrzymały za pobranie i udostępnienie „Obławy” przedsądowe wezwanie do zapłaty i tak mogą mówić o szczęściu. Wskazana kwota ugodowego to 550 zł (biorąc pod uwagę obecny kurs euro – niecałe 131 euro). Internauci korzystający z usług serwisu, od którego zaczęliśmy, mieli do zapłaty 250 euro (1051 zł). Mogło więc być po prostu gorzej.