Świat jest obecnie w miejscu, w którym zwykli ludzie mają dostęp do praktycznie każdej wiadomości, ale jest to dostęp pośredni. Wciąż niewiele widzimy na własne oczy, stąd nasz odbiór informacji, które zalewają nas zewsząd i o każdej porze, zależy w dużej mierze od jej źródła. To źródło nadało im określony kształt i wymowę. Wpływają one na nasze sądy i czyny, a nawet nastrój. Czy zatem za pomocą mediów można wpłynąć na nasze zachowania w życiu prywatnym i zawodowym? Odpowiedź jest niepokojąca.
…ponieważ brzmi: technicznie rzecz ujmując tak, ale wiara w to nosi wszelkie znamiona paranoi. Omówmy dwa przykłady, a następnie zastanówmy się, jak mogą one wpłynąć na nasze decyzje dotyczące zarządzania finansami (inwestowanie, branie pożyczki, rozrzutność lub oszczędność, kupno walut, tworzenie oszczędności emerytalnych lub zaniechanie tego, etc.).
Socjolog i krytyk mediów Herbert Schiller opisywał, jak przez odpowiednie kształtowanie przekazu można manipulować tym, jak rozumiemy świat. Przez zastosowanie takich taktyk, jak fragmentacja (in. ogniskowanie), czyli dzielenie wiadomości na fragmenty i przedstawianie ich w losowej konieczności, przerywając reklamami i zaburzając ciągi przyczynowo-skutkowe, można doprowadzić do ignorowania tych związków lub całych, ważnych wiadomości (przedstawianych jako zdarzenia incydentalne). Z tym zjawiskiem silnie związana jest natychmiastowość informacji, czyli coś, co z pewnością znamy z serwisów informacyjnych. Przez zwiększoną szybkość przekazu tworzy się sztuczne poczucie pośpiechu, to z kolei skutkuje brakiem refleksji nad treścią informacji i – ponownie – zanika odnajdowanie logiki i związków typu przyczyna-skutek między poszczególnymi informacjami. Zatem odpowiednio uformowany przekaz ma wpływ na nasze rozumienie świata (lub jego brak).
Niedawno gigant portali społecznościowych, Facebook, przeprowadził ciekawy eksperyment. Manipulując informacjami, jakie pojawiały się w news feed, dowiedziono, że można wprawiać odbiorców statusów znajomych w konkretne nastroje. Dwóm grupom facebookowiczów prezentowano różne statusy: pierwszej – ze zwiększoną ilością słów o pozytywnym znaczeniu, a drugiej – z większą liczbą „smutnych” słów. Jak łatwo się domyślić, ta druga grupa odbiorców „wyprodukowała” mniej statusów o pozytywnym wydźwięku niż pierwsza. Żadna z grup nie była natomiast świadoma eksperymentu. Sens całego zjawiska kryje się nie w tym, że „kto czyta smutne statusy, ten takie tworzy”, ale w tym, że Facebook bez naszego pozwolenia i wiedzy może autentycznie wpływać na nastroje, a więc i czyny swoich użytkowników.
Teraz należy się zastanowić, co to oznacza dla odbiorcy. W bardzo prosty sposób ktoś, kto kontroluje media, może w nas wytworzyć fałszywe poczucie zagrożenia lub wręcz przeciwnie – przekonanie, że nic nam nie grozi. Może też pchnąć odbiorcę mediów do bardziej konkretnych przekonań. Na przykład układając informacje w taki sposób, iż tworzą one spójny obraz mówiący, że pojutrze kurs dolara zanurkuje w dół na, powiedzmy, 3 godziny i będzie można sporo zarobić (a tam, gdzie jedni sporo zarabiają, inni sporo tracą). Można też zrobić coś wręcz odwrotnego – powiedzmy, że istotnie docierając do nas informacje o spadającym kursie amerykańskiego pieniądza, ale wszyscy nasi znajomi na portalu społecznościowym przekonują, że może być to tylko spekulacja, a kurs dolara nie drgnie i zarobi zupełnie ktoś inny. Czy nie uruchomi się swego rodzaju psychologicznego mechanizmu obronnego, nakazującego z większą ostrożnością podchodzić do takich rewelacji?
Jak padło na początku, trudno odróżnić podobne rozważania od paranoi. Jedni powiedzą, że przekonanie o niemożliwości takich działań (niebezpiecznie przypominające widzenie wszędzie spisku) to owoc słynnej techniki wojny psychologicznej, zwana z języka angielskiego gaslighting, czyli komunikowanie fałszywych sprzecznych przekazów, by ofiara nabrała przekonania o nieprawdziwości swych sądów, wspomnień lub nawet zdrowia psychicznego. Inni – że to gruba przesada i – otóż to – paranoja, a manipulowanie ludnością przez grupy wspólnych interesów to fikcja. Wątpliwości nie ulega natomiast fakt, że warto mieć o podobnych mechanizmach pojęcie – trochę krytycznego podejścia do mediów z pewnością nie zaszkodzi.