Po przedświątecznej aferze z domem handlowym Target w tle sprawa doczekała się słodko-gorzkiego finału. Co uważniejsi klienci zapewne nie narazili się nawet na straty, zastrzegając karty, gdy tylko dowiedzieli się o sprawie. Skradzione dane zawarte w paskach magnetycznych kart trafiły z kolei na czarny rynek.
Wielu sieciowych transakcji można dokonać podając tylko numer i datę ważności kredytowej. Dane te wystarczają między innymi do kupna biletu lotniczego. Kiedy takich kart w niepowołane ręce trafia aż 40 milionów, są powody do paniki. To właśnie stało się w Stanach Zjednoczonych, o czym niedawno pisaliśmy.
Pierwsze dane kart pojawiły się w sieci dosłownie kilkadziesiąt godzin po wycieku. Na jednej ze stron poświęconej czarnorynkowym transakcjom, opłacanym nienamierzalnymi walutami cyfrowymi (np. bitcoinami), falami emitowano kolejne grupy kart Amerykanów. Możliwe było ich przeglądanie po wydawcy, kraju, czy limicie operacji.
Kluczowe w ustalaniu pochodzenia plastikowych nośników pieniądza było posunięcie jednego z banków, firmujących karty. Zlecił on zakup dwudziestu sztuk jednemu z amerykańskich speców od bezpieczeństwa. Okazało się, że we wszystkich przypadkach jedna z operacji była dokonana w domu handlowym Target.
Jak łatwo było przewidzieć, najdroższe były karty wydane poza USA oraz te o najwyższych limitach. Do właścicieli tych pierwszych być może nie od razu dotarły wieści o rabunku. Dodatkowy zysk rabusie mogą uzyskać dzięki przelewaniu środków przez kantory internetowe. Z kolei na tych drugich najwięcej zaś można było zarobić – nie ulegało wątpliwości, że po jakimś czasie wszystkie karty będą zablokowane. Logiczne zatem, że najcenniejsze będą te, z których można w krótkim czasie wybrać duże kwoty.
Co do jednego Amerykanie są zgodni. Wyciek ten nie miałby miejsca (lub zaistniałby w dużo mniejszym wymiarze), gdyby w USA dostępniejsze były karty wyposażone w elektroniczny chip. Za oceanem są praktycznie nieobecne, a właśnie te plastiki trudniej skopiować, choćby przez podwójną weryfikację. Po tej wpadce Stany Zjednoczone powinny jednak zapałać do nich nagłą sympatią.